Hej!
Nie wiem czy wróciłam czy nie. To wszystko jest tak trudne. Moja waga trzyma się około 63.5 kg, czyli jojo wakacyjnego odchudzania mnie nie złapało. Ale co z tego? Nienawidzę tego wszystkiego, nienawidzę jedzenia,które jest tak dobre, nienawidzę ludzi, nienawidzę swojego ciała, nienawidzę lasek, które są genetycznie chude, nienawidzę tego,że przy swoim chłopaku nie mogę czuć się rozluźniona, bo ciągle myślę,że dotyka mnie po tłuszczu, fałdkach.
W wakacje było tak łatwo. Głód można było przespać,albo przechodzić a teraz? Co z tego,że próbuję wrócić, gdy w połowie schodów łapią mnie zawroty głowy i jestem nie do życia i nie do nauki?
Macie może na to jakieś rady?
11 lutego będą moje 18-te urodziny i jedyne marzenie się nie spełni. Nie będę chuda, nie dam się podrzucać za bardzo jest to krępujące.
Mam zamiar od przyszłego poniedziałku wrócić na głodówkę, aby być na niej licząc z feriami 3 tygodnie. Mam nadzieję,że troszkę spadnie, ale bardziej szczegółowy plan będzie w weekend,gdy się zważę i przemyślę wszystko.
23 lutego jadę do chłopaka na noc..mam nadzieję,że tego dnia pojawi się już piątka z przodu bo bardzo za nią tęsknie.
Psychicznie czuję się jak worek gówna, mam ochotę cały czas płakać zjadając wszystko co znajdzie się w zasięgu mojego wzroku a z drugiej strony jestem szczęśliwa,że mam Szymona. Jest dla mnie promyczkiem ciepła w tym wszystkim i sprawia,że bardziej chcę walczyć.
Wie on,że miałam i mam problem z odchudzaniem, jednak nie chce on wnikać za bardzo w ten temat. Chyba nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji...albo zdaje i nie chce,aby go to przerosło.
Post bardzo chaotyczny,ale wszystko zaczyna się od chaosu. Jeśli jesteś, jeśli to czytasz to proszę nie zostawiaj mnie...
Zdesperowana Blue