Urodziny, urodziny i po. Myślałam,że w sobotę nie zjadłam tak dużo bo troszkę torta i odrobine frytek. Waga w niedziele wskazała na brak tragedii bo 62.4bez spadku.
W niedziele wypiłam pół kubka barszczu i tyle. Specjalnie przed nim się ważyłam i było 62.1. I wiecie co? Wstałam sobie dzisiaj rano szczęśliwa, bo przecież nastawiona że już nie zobaczę dwójki tylko 61 i coś. A tu BANG! Jebane 62.4. Po pół kubka barszczu .03 kg więcej. Ja tego nie rozumiem. Wpadłam w takiego doła, depresje i już wszystko,że zjadłam:
-5 kromek z szynką
-2 tosty
-gulasz z kluskami
- trochę czekolady.
Czuję się niczym i nikim. Tłusto, grubo, okropnie. W piątek śpię u chłopaka i chyba wprowadzę zasadę 2 metry od ryja bo inaczej zwariuję.
Mam ochotę płakać, wymiotować, leżeć i zwyzywać wszystkie te pierdolone laski co są w KFC codziennie i nawet fałdki tłuszczu nie mają.
Jaki mam teraz plan?
Biorę wieczorem tabletki bo chcę mieć realny obraz wagi i lecę 100% głodówki do czwartku lub piątku. Nie dam się tak łatwo, tłuszczu nie dam Ci się bez walki. Będę atrakcyjna dla siebie i dla innych! Jeszcze zobaczycie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz